Free cookie consent management tool by TermsFeed Update cookies preferences Wanaka po raz pierwszy – Na antypodach pod rękę ze św. Hubertem
Menu

" A super cool template for bloggers, photographers and travelers "

Wanaka po raz pierwszy

80 tys. lat temu był tu lodowiec, 2 tys. lat temu wszystko pokrywał las, ok. 500 lat temu zawitali tu pierwsi ludzie, jednak nie osiedlili się na stałe. Mniej więcej 400 lat po nich pojawili się osadnicy z Europy. To czy przygnała ich tu gorączka złota, czy inne względy pozostawmy badaczom dziejów. Jednak to dzięki tym ludziom, głównie Szkotom i Anglikom, nad jeziorem powstało miasteczko, pozostała też po nich osada z zajazdem w Cardronie – ongiś przystanek karawan ze złotem na trasie z Central Otago do Dunedin, głównego miasta regionu.

Naturalnych rozmiarów moa przed jednym z budynków

Lake Wanaka – to najpiękniejsze jezioro świata, jak mówią mieszkańcy i przeczytać można na tablicy informacyjnej na szczycie Mount Iron górującej nad miejscowością. Rozciąga się z niej niesamowity widok na jezioro i przytulone do jego brzegów miasteczko. Niewielkie, może 12 tys. stałych mieszkańców. Jednak to tu w sezonie letnim ciągną rzesze turystów z całego świata chcących zobaczyć najsłynniejsze drzewo Nowej Zelandii (i nie tylko), a zimą goszczą narciarze (Queenstown, nowozelandzkie Zakopane, oddalone jest od Wanaka 70 km).

Właśnie Wanaka wybieramy na punkt wypadowy naszej wyprawy w poszukiwaniu związków między ludźmi i zwierzętami na Wyspie Południowej Nowej Zelandii. My, to znaczy dwoje Polaków i dwoje Australijczyków. Zanim jednak wyruszymy w podróż postanawiamy sami rozejrzeć się po okolicy, zobaczyć co ciekawego w interesującym nas temacie znajdziemy w okolicach Lake Wanaka. Wanaka to ciekawa miejscowość. Rozłożona wzdłuż wschodniego brzegu jeziora. Wody tego sporego akwenu, który ma 41 km długości i jest czwartym największym jeziorem Nowej Zelandii, wciśnięte wysoko między pasmo górskie i wijące się pomiędzy szczytami, zależą od opadów deszczu i spływających z gór potoków. Jeden z nich, przebijając się prawie przez centrum miasta tworzy swoistą dziką enklawę, zwaną tu Drogą Zachodnią. Obok swoim rytmem żyje miasto.

Nad strumieniem panuje cisza. Słychać jedynie szum wody. Zapuszczam się w ten dziki ostęp. Krystaliczna wodna toń kusi. Musi być rzeczywiście czysta, bo przy drodze do miejskiej biblioteki jest ujęcie pitnej wody. Można nacisnąć przycisk i delektować się zimnym płynem. Pompa jest zbyt blisko strumienia, więc woda nie może być z innego ujęcia. Gdy schodzę bliżej brzegu strumienia dwa czarne, podwodne pociski śmigają mi dosłownie u stóp. Pstrągi! Spore… Nie, duże! Naprawdę duże! Zapatrzony w wodę w ostatniej chwili uchylam się przed lądującymi kaczkami. Kaczor i kaczka. Poczciwe krzyżówki prawie siadają mi na głowie. Lądują i zaczynają swoje zwykłe czynności, nie zważając na moją obecność.

Potok na terenie zielonym koło biblioteki w Wanaka

Wracam nad jezioro. Jedno już wiem na początek: kaczusie czują się tu jak u siebie w domu. Przy pomoście na plaży poruszenie. Sporo ludzi, część kucając, część stojąc podziwia coś w wodzie. Idziemy z żoną zobaczyć, ki diabeł. Z całą pewnością nie chodzi o pływające przy pomoście kaczki. Tam musi być coś innego. Pomost nie jest w najlepszym stanie. Ot, zwykły pas połączonych desek rzucony na wodę i przymocowany do brzegu tak, by nie odpływał. A jednak czymś przyciąga ciekawskich. Ludzie rzucają do wody kawałki chleba lub czegoś innego, ale na pewno nie karmią ptaków. Te kręcą się kilka metrów od ludzi i pomostu, jakby niepewne czy mogą się przyłączyć. Co odważniejszy podpływa, porywa rzucony kąsek i ucieka. Z bliska widać, że to coś, co intryguje ciekawskich kryje się pod pomostem. Długie, bardzo długie, obłe cienie. Nie mam pojęcia, co to może być. Dopiero stojąc na deskach, widzę węgorze. Ogromne! Czarne. Oszałamiające. Niczym z piekła rodem. Wychowany nad Wisłą, od dziecka parający się wędkowaniem kręcę głową. Niesamowite! W życiu nie widziałem takich węgorzy. Widok żerujących wodnych potworów hipnotyzuje. Fascynujący i odstręczający jednocześnie. Krystyna pyta czy włożyłbym im palec w paszczę? Śmieję się, ale po kręgosłupie nagle przelatują mi miliony ciarek. Brrr!

Pomost, pod którym obserwowaliśmy węgorze długopłetwe

Wieczorem sprawdzam w internecie – to nowozelandzkie węgorze długopłetwe. Gatunek występujący tylko tu i częściowo w zachodniej Australii. Dorosłe osobniki mogą osiągnąć nawet 3 m długości. Ich wygląd może przerazić. Agata – Polka mieszkająca w Wanaka – mówi, że te węgorzyki upodobały sobie okolice pomostu i plaży. Korzystają z ludzkiej ciekawości. W sumie mają rację, po co tracić energię na żerowanie, gdy tu posiłek (abstrahuję od tego, czy zdrowy dla nich) spada wprost do paszcz.

Następnego dnia Agata zabiera nas na spacer brzegiem jeziora. Widoki powalające. Szlak leniwie, ale powoli i uparcie pnie się w górę. Jezioro leży w dole. Po lewej stronie na stokach gór nasadzenia. Wszystkie nowe krzewy i drzewa osłonięto przed królikami. Po zdobyciu szczytu Mount Iron i wyprawie w rejon Maniototo już rozumiem, czym są tu dla mieszkańców te milusie i z pozoru niewinne gryzonie. Nie dziwota, że wszystkie sadzonki osłaniane są przed ich apetytem, a kierowcy na drogach nie hamują, widząc wyskakujące (głównie wieczorem i nocą) pod koła gryzonie. Przy szlaku niebieskie beczki i wiadra. W beczkach deszczówka. Kto ma ochotę podlać posadzone rośliny może wziąć do ręki wiadro, nabrać życiodajnego płynu i podlać kilka sadzonek. Zachęcają do tego znajdujące się tu informacje dla turystów. Na poboczu znaleźć można również niewielkie skrzyneczki. Napisy i umieszczone na nich wizerunki szczurów mówią o wszystkim – to pułapki na te gryzonie, kolejny gatunek zagrażający miejscowej endemicznej faunie.

Informacje o potrzebie wsparcia ruchów na rzecz zachowania wyjątkowej flory i fauny wysp znaleźć można w wielu innych miejscach. Przypominamy sobie wcześniejszą wycieczkę po ścieżce ekologicznej biegnącej po bagnisku niemal w środku miasta. Wstępujących na „drewniane frytki”, jak nazywam tego typu pomosty układane na takich ścieżkach, wita zaproszenie do wolontariatu i pracy przy utrzymywaniu w czystości i porządku tego zakątka. Dzika przyroda w sercu miasta. Fakt, niewielkiego, jednak tu nie liczą się gabaryty, lecz natura.

Każdy na szlaku może podlać rośliny korzystając ze zbiorników na deszczówkę

Obserwujemy Annikę i Owena z zapałem podlewających sadzonki.

– Ostatnio, na spacerze – mówi Agata – Owen [pięciolatek] zauważył kartonowe opakowanie leżące w lesie. Podniósł i spytał dlaczego ludzie zostawiają takie coś w naturze i jak tak można. 

Kręcę głową. Już wiem, że zakres moich obserwacji będzie musiał być poszerzony o stosunek i szacunek dla Matki Natury, szacunek, którego uczy się tu w szkole od najmłodszych lat. W drodze powrotnej na osiedlu Agata pokazuje nam dom udekorowany wieńcami jeleni – dom myśliwego. W jej głosie nie słyszę żadnej fałszywej nutki. Po polowaniu w górach w Maniototo i spotkaniu w Cardronie nie dziwi mnie takie podejście. Do swoich zadań dodaję kolejne – odkrywanie myśliwskich śladów.

Po drodze mijamy stojące przed innym domem naturalnych rozmiarów ptaszysko moa. Kiedyś żyły ich tu tysiące. Apetyt człowieka doprowadził jednak do wyginięcia tego gatunku. Wraz z moa ze sceny historii naturalnej Ziemi zszedł endemiczny orzeł nowozelandzki – orzeł Haasta. Zabrakło dla niego pożywienia, więc zaczął polować na ludzi. Odpowiedzieli tym samym i byli skuteczniejsi. Odszedł, pozostawiając pole dla innego drapieżnika, jedynego jaki obecnie występuje na wyspach Nowej Zelandii – człowieka.

Sławomir Galicki

0 komentarzy

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.