Fox Glacier

Koryto Hasst River przekraczamy długim, naprawdę długim mostem. Widoki niezapomniane. To jest to, czego oczekuje się od Nowej Zelandii – krajobrazy niespotykane nigdzie poza tymi wyspami. Ech…
Przed nami lodowiec Fox. Nie oczekujemy tu żadnych niespodziewanych, dzikich spotkań. Po prostu tego miejsca nie można pominąć. Wspominam, iż nie oczekuję żadnego nadzwyczajnego spotkania, ale w skrytości marzę o spotkaniu kea. W tym górskim lesie przecież wszystko może się zdarzyć. Te papugo-orły żyją właśnie tu, w górskich ostępach. W pamięci wciąż mam spotkanie z tym ptakiem sprzed trzech i pół roku przy lodowcu Franz Josef. Wiem, że takie cuda się nie zdarzają raz po raz, ale marzyć przecież mogę.
Fox Glacier Valley wita nas wspaniałym słońcem. Wilgotny górski las – las ogromnych paproci, juk, omszałych drzew, porostów i mchów. Już na parkingu czuć jego oddech. Najczystszy aromat i aksamit powietrza nieskażonego cywilizacją. Do lodowca mamy kilka kilometrów, ale nic to, idziemy.
Do Foxa wiedzie kilka szlaków. Wybieramy główny. Wejście w las jest jak zanurzenie w chłodnej, przezroczystej wodzie. Płuca reagują radością oddychania. Powietrze upaja. Odgłosy tej przedziwnej puszczy, nieokiełznanej, dzikiej, pradawnej budzą zmysły, warzą krew w żyłach. Idę jak w transie, całym sobą chłonąc niezwykłość tego miejsca. Las zamyka się nad naszymi głowami. Drzewa tworzą tunel. Jedyną oznaką cywilizacji jest szlak, po którym się poruszamy. Po obu jego stronach dzikość – nieokiełznana, dysząca oddechem ziemi, tętniąca odgłosami ptasich godów. Ptasie radio w pełni swojej okazałości. Zielone piekło West Coast w całej swojej krasie, żywe świadectwo przeszłości, wciąż jeszcze nieskażone, dające się w swej łaskawości podziwiać dwunożnym intruzom.
Sławomir Galicki
0 komentarzy