Wysoko w górach Hawkdun

Niedawno wróciłem z przedrykowiskowego rekonesansu w rejonie gór Hawkdun na Wyspie Południowej, gdzie sprawdziłem kilka potencjalnych terenów łowieckich. Postanowiłem więc napisać o tym co nieco i załączyć parę zdjęć, które mogą zainteresować polskich myśliwych.
Pasmo górskie Hawkdun leży na południowym skraju Doliny Mackenzie w pobliżu Góry Cooka (w języku maoryskim Aoraki), najwyższego szczytu Nowej Zelandii (3724 m n.p.m.). Stanowi ono 50-kilometrową barierę oddzielającą zlewnie rzek Manuherikia i Clear Stream. Stroma skarpa na zachodniej ścianie pasma górskiego ciągnie się przez prawie całą jego długość, natomiast na wschodzie przeważają ogromne kotliny polodowcowe (często o szerokości kilku kilometrów). Pasmo górskie wznosi się na wysokość 1857 m n.p.m. i obejmuje rozległe, pokryte trawami z gatunku Chionochloa rigida, pofałdowane wzgórza, z głęboko wciętymi systemami wąwozów, często wypełnionych ciernistymi zaroślami matagouri (Discaria toumatou).

Kierunek naszej wyprawy, Hawkdun, to rozległy teren otwarty. Celem naszego sześciodniowego wypadu między 20 a 26 marca (początek rykowiska przypada tutaj na późny marzec, a nawet połowę kwietnia) było przeczesanie dolin w poszukiwaniu dużych byków jeleni szlachetnych, które zamieszkują ten teren w pewnych porach roku, w tym w okresie godowym. Interesowały nas co najmniej dwunastaki o długości tyk i rozłodze minimum 100 cm. Gdybyśmy dostrzegli takiego ciekawego osobnika, rekonesans przerodziłby się, rzecz jasna, w polowanie.
Porastająca doliny trawa sięgająca kolan, klatki piersiowej, a nawet dorastająca do dwóch metrów wysokości tworzy bardzo dobrą osłonę dla jeleni. Myśliwy widzi często jedynie łyżki i długi, smukły kark, ewentualnie wystające ponad kępy roślin wypolerowane groty poroża. Warunkiem udanego polowania w tym regionie są więc: dobra optyka (luneta obserwacyjna, lornetka i dalmierz), bystry wzrok, dużo cierpliwości oraz bardzo wytrzymałe nogi!
Podczas wędrówki teren zmienia się jak w kalejdoskopie. Co kilka kroków otwierają się przed nami nowe przestrzenie, trafiamy na zapierające dech w piersiach widoki i kolejne obszary, na których może żerować nieuchwytny jeleń.
Przez cały czas było wyjątkowo ciepło i sucho. Mieliśmy szczęcie – każdy dzień okazał się pogodny i bezchmurny, a temperatura po południu wzrastała nawet do 23°C czy 25°C. Mimo sporadycznych niskich porykiwań leniwie odpoczywających byków aktywność zwierząt była ogólnie niewielka. Bez wątpienia nietypowa dla tego okresu ciepła pogoda przyczyniła się do tego lenistwa.
Chociaż w trakcie naszej wyprawy zaobserwowaliśmy liczne grupy łań i rocznej młodzieży, w których od czasu do czasu pojawiały się młode byki – od szpicaków do dziesiątaków – to ogólnie nie było zbytnio czym się ekscytować. Jednak gdyby nie założony przez nas cel, każdy z tych niedojrzałych jeleni mógł być naszym potencjalnym trofeum. A na pewno będzie nim w przyszłości.
Pod koniec naszego sześciodniowego wypadu mieliśmy szczęście zaobserwować potencjalnie dojrzałego dwunastaka,który tuż po zmroku prowadził grupę 22 łań i ubiegłorocznych cieląt na skraju ciemniejącej linii horyzontu. Jednak mimo naszych usilnych prób odnalezienia tego jelenia następnego ranka już go nie zobaczyliśmy. Ale takie są polowania!
Rodger Hancock (tłum. Sławomir Galicki)
Takie są łowy!
Kolejny tekst pióra nowozelandzkiego kolegi uwidacznia różnice w podejściu do łowów między naszą łowiecką bracią (albo – by nie generalizować – większości polskich myśliwych) a łowcami z myśliwskiego raju, jakim jest bez wątpienia Nowa Zelandia. Po przeczytaniu słów Rodgera nie mogę sobie odmówić krótkiego komentarza.
Po pierwsze, na nowozelandzkich wyspach, owszem, poluje się, ale w pojęciu tamtejszych myśliwych są to wyprawy na łowy. Nie ma więc pogoni za mięchem, a wożenie powietrza w bagażnikach to naturalna rzecz, bo – jak pisze Rodger – takie są łowy!
Po drugie, jeśli wyprawiamy się na konkretnego zwierza, to polujemy wyłącznie na niego, nie strzelamy innych osobników. One przecież – jak sugeruje Rodger – podczas następnych wypraw będą już okazami trofealnymi. Przedwczesne strzelanie jest więc niepotrzebne. Warto poczekać, poszukać, znaleźć to zwierzę, dla którego wyruszyliśmy na łowy, bo… takie są łowy!
Po trzecie, w nocy dajemy zwierzynie spokój. W tekście Rodgera wyraźnie widać podejście kolegów z Nowej Zelandii do łowów – zapada zmierzch, więc kończymy. Nie ma pogoni za chmarą kilkudziesięciu jeleni. Poszukiwania odłożono do następnego dnia, bo łowy to szacunek dla zwierzyny, dla przyrody i dla siebie samego.
Po czwarte, zakazu używania urządzeń noktowizyjnych i termowizyjnych przestrzega się w Nowej Zelandii nie na papierze, ale w rzeczywistości, bo takie jest prawo i takie są łowy.
Po piąte, sprowadzone z Europy do Nowej Zelandii jelenie szlachetne są na wyspach gatunkiem obcym. Owszem, nie ma dla nich okresu ochronnego, podobnie jak dla innych nieendemicznych gatunków, ale nikt nie wypowiada im totalnej wojny, nie zarządza się państwową ustawą rzezi tych zwierząt. Dotyczy to również dzików.
Przy planowaniu wyprawy do Nowej Zelandii warto wziąć sobie do serca powyższe uwagi. Pomogą w kontaktach z tamtejszymi myśliwymi. Nie wiem, ilu szanownych kolegów rzuci okiem na moje spostrzeżenia. Nie wiem też, ilu po ich przeczytaniu nie puknie się w czoło, lecz zastanowi się nad różnicami w podejściu do polowań, do zwierzyny, do przyrody w naszych tak odległych, ale jednocześnie tak bliskich sobie ze względu na wspólną pasję krajach. Nie mogłem jednak nie napisać tych kilku słów, szczególnie w kontekście poszukiwań nowej drogi dla polskiego łowiectwa. Nasz piękny kraj równie dobrze mógłby się stać myśliwskim rajem w Europie. Uważam, że mamy potencjał, tradycje, kulturę łowiecką, musielibyśmy tylko zmienić siebie – otworzyć umysły i serca, zrozumieć, że polowanie to nie strzelanka, lecz łowy.
Sławomir Galicki






0 komentarzy